Chorzowian interesuje nie tylko kto zarobił, ale przede wszystkim kto stracił. Odpowiedź jest prosta. Na tym interesie popłynęło miasto i to na niebagatelną kwotę prawie 3 mln zł. Mieszkańcy ze swoich, podatników kieszeni sfinansowali „deal”, który korzyść przyniósł prywatnemu przedsiębiorcy.
Patronował tej transakcji prezydent Andrzej Kotala.
Neobarokowy gmach ratusza został wzniesiony w 1910 roku jako siedziba naczelnika gminy Bismarckhutte. Po 1948 roku został przejęty przez Skarb Państwa. Swoją siedzibę miała tam milicja obywatelska, a później policja. W 1998 roku budynek przekazano „Solidarności”, a ta szybko go sprzedała prywatnemu przedsiębiorcy. Od tej pory zabytkowy gmach niszczał. Dla komercyjnego nabywcy nie jest to atrakcyjna nieruchomość. Budynek jest zabytkowy i objęty ochroną. Nie można tutaj tknąć niczego bez zgody konserwatora. Nie wolno wyburzać ani dobudowywać. Obowiązuje zakaz stosowania niektórych materiałów budowlanych. Litania zastrzeżeń jest długa.Generalnie, remont tego budynku przy zachowaniu wszystkich architektoniczno-konserwatorskich obostrzeń kosztowałby ponad 30 mln zł. Prywatny właściciel być może nie miał takich środków albo nie widział sensu takiej inwestycji, bo nie było pewności, że pieniądze wrócą. Nieoczekiwanie w sukurs przyszedł chorzowski samorząd. W kwietniu ubiegłego roku miasto odkupiło obiekt. W gotówce zapłacono 1,5 mln zł. To jednak nie wszystko. Pozostałą część transakcji, czyli kolejne 1,2 mln zł zapłacono miejskimi nieruchomościami przy Stefana Batorego 40 i 34. Na działkach mogą powstać budynki mieszkalne, a patrząc na rozwój rynku deweloperskiego w Polsce, poprzedni właściciel starego ratusza dostał od władz miasta kurę znoszącą złote jajka.
Nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, że pracownicy wydziału nieruchomości w Urzędzie Miasta byli przeciw tej zamianie, ale prezydent postawił na swoim.
Miejska propaganda umiejętnie „sprzedała” tę transakcję, jako interes stulecia dla miasta. Pisano, że „po latach starań miasto odkupiło od prywatnego właściciela zabytkowy ratusz” albo „prywatny właściciel zgodził się sprzedać zabytkowy ratusz w Batorym”.
Podczas specjalnie zaaranżowanej konferencji prasowej prezydent Kotala pojawił się w towarzystwie prezesa Fundacji Giesche, który zadeklarował, że jest zainteresowany rewitalizacją starego ratusza w Batorym. Media przychylne prezydentowi piały z zachwytu, że miasto okazyjnie kupiło zabytkowy budynek, a teraz znalazło inwestora, który z tych ruin uczyni kultowe miejsce tętniące życiem. Fundacja Giesche faktycznie ma na koncie kilka ciekawych, zrealizowanych projektów. Tchnęła życie, m.in. w katowicką Fabrykę Porcelany.
Z chorzowskim ratuszem coś jednak poszło nie tak.
Jak się okazało, miasto podpisało z Fundacją jedynie list intencyjny, a taki dokument nie zobowiązuje do niczego. Kiedy potencjalny inwestor zapoznał się ze stanem technicznym obiektu i uwarunkowaniami formalnymi, zrezygnował z zawarcia umowy.
Miasto zostało na polu bitwy samo. Gdyby spojrzeć na sprawę bez emocji wygląda to tak, że z kieszeni chorzowian wyciągnięto niecałe trzy miliony złotych, aby prywatny przedsiębiorca mógł dostać dwie atrakcyjne działki przy ul. Batorego.Nic dziwnego, że tą transakcją zainteresowało się Centralne Biuro Śledcze, które zapukało do chorzowskiego Urzędu Miasta. Do sprawy wrócimy w kolejnych numerach naszej gazety.
fot. Mateusz Czajka