Stowarzyszenie Wolnomyślicieli Śląskich popularyzowało świecką obyczajowość, organizowało liczne pogadanki (przychodziło na nie w większych miastach do 100 osób), a nawet popularne niedzielne wycieczki, w których brały udział całe rodziny.
Promocja idei świadomego macierzyństwa i świeckiej szkoły
Prelegentami byli albo goście ściągani z Poznania lub Warszawy, albo miejscowi amatorzy samoucy. Prym wśród nich wiódł Jan Kawalec, pochodzący z Zaolzia redaktor PPS-owskiej „Gazety Robotniczej”. Warto wspomnieć, że korzenie stowarzyszenia sięgały Związku Wolnomyślicieli, który działał na Górnym Śląsku w okresie „burzy i naporu” lat 1918–1921.
Stowarzyszenie zostało rozwiązane pod pretekstem „infiltracji komunistycznej”, nader często wykorzystywanym przez władze do pozbywania się niepokornych organizacji lewicowych, choć w rzeczywistości liczba komunistów w całym województwie nie przekraczała wówczas 200 osób.
Pałeczkę po stowarzyszeniu przejął jednak, założony z inicjatywy działaczy PPS, śląski oddział Polskiego Związku Myśli Wolnej, propagujący np. idee świadomego macierzyństwa i świeckiej szkoły. Łatwo się domyślić, jaka była reakcja lokalnej hierarchii kościelnej.
O tym, że antyklerykalne nastroje nie były rzadkie wśród zwłaszcza młodych robotników, świadczy przypadek czeladnika z rzeźni w Chorzowie, oskarżonego o to, że w latach 1931-1932 wśród kolegów z pracy „znieważał religie wyrażając się następująco:
- że katolicy to wariaci, nawystrugują różnych figurek z drzewa i uważają je za święte,
- nazwał księży katolickich »pierońskimi bykami«, którzy wyzyskują naród i bałamucą,
- twierdził wśród czeladników, że Boga nie ma, a każdy jest Bogiem dla siebie”.
Koła esperantystów na wielojęzycznym Górnym Śląsku
Innym ówczesnym mało znanym ruchem społecznym bliskim lewicy były koła esperantystów. Język esperanto jawił się jako odpowiedź na marzenia o zniesieniu granic i podziałów między narodami. Nic zatem dziwnego, że pewną popularność zdobył także wśród robotników na wielojęzycznym Górnym Śląsku.
Zapewne jeszcze przed pierwszą wojną światową docierało na austriacką część Śląska pismo „Kultura” czeskiego Stowarzyszenia Esperantystów Robotników. W 1912 roku pisano na jego łamach: „prawdziwy esperantyzm powinien być sposobem myślenia każdego człowieka postępowego, antyklerykała, antynacjonalisty, antymilitarysty i socjalisty”.
Do ówczesnego „Robotnika Śląskiego”, organu polskich socjaldemokratów, pisywał z kolei wywodzący się z Kamesznicy pod Żywcem Jan Zawada, który później był jednym z czołowych działaczy ruchu esperantowskiego w Polsce.
Na łamach pisma „Oświata” wydawanego przez stowarzyszenie młodzieży robotniczej „Siła” na Śląsku Cieszyńskim pisano o roli esperanto: „Łacina jest za trudną i brak jej wyrażeń współczesnych, co się zaś tyczy języków narodowych, to zawiść narodowa nie pozwala, by pomocniczym językiem całej ludzkości został jeden z nich. Ponieważ zaś nauka kilku języków obcych pochłania bardzo wiele czasu i pieniędzy, i jest dostępną tylko dla nielicznych wybranych, przeto siłą rzeczy pomocniczym językiem międzynarodowym może być tylko język neutralny, a takim jest język esperanto”. Podkreślano także, że esperanto mogłoby być pomocne dla emigrantów zarobkowych: „Robotnik bowiem nie ma nigdy ani czasu, ani pieniędzy, by mógł uczyć się kilku języków, jakże zaś często robotnik zmuszony jest dla chleba wyjeżdżać ze swego ojczystego kraju i udawać się do krajów innych”.
Esperantyści na Górnym Śląsku pod specjalną kontrolą
W okresie międzywojennym komórki esperanto działały wśród komunistów i socjaldemokratów zarówno na niemieckim, jak i czechosłowackim Górnym Śląsku. W polskiej części regionu pozostawały jednak pod specjalną kontrolą.
Pod koniec 1932 roku rozwiązano Towarzystwo Esperanto Progresso w Dąbrówce Małej jako „opanowane przez elementy wywrotowe” – jak donosiła policja. Liczyło ono 25–30 członków. Na jego czele stał m.in. Franciszek Kiczka, bezrobotny, który według policjantów: „prowadzi się pod względem moralnym nienagannie, pod względem politycznym jest zwolennikiem ruchu komunistycznego”.
Dziesiątego kwietnia 1934 roku sąd grodzki w Królewskiej Hucie postanowił skonfiskować przesyłkę z broszurami w języku esperanto skierowaną na adres Laborista Esperanto – Rondo Królewska Huta ulicy 3 Maja 6. Wśród broszur były La Komunista Manifesto de Karolo Marks kaj Friedrich Engels, Proletario Kantoro, Etiko Kropotkina, La Laborista Esperantismo…
Pierwszego sierpnia 1935 roku Wydział Bezpieczeństwa Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego skierował do policji i starostów pismo: „W Warszawie od 1934 wydawany jest miesięcznik »Język Międzynarodowy« poświęcony propagandzie języka międzynarodowego Esperanto wśród klasy robotniczej. (…) Wobec otrzymanych informacji, że omawiane czasopismo rozpowszechniane jest głównie wśród członków partii komunistycznej, Urząd Wojewódzki prosi o stwierdzenie w drodze wywiadu i doniesienie, czy informacje te odpowiadają prawdzie”.
Po 1945 roku Górny Śląsk był jednym z centrów ruchu esperanto w Polsce: działały tu kluby, w tym młodzieżowe, a nawet grupa muzyczna Fratoj.
Niestety, losy języka esperanto pokazują, jak trudno jednak burzyć językowe mury. Choć wciąż może warto próbować…
To jedna z opowieści zamieszczonych w książce „Bez pana i plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska”. Jej autor Dariusza Zalega żongluje opowieściami o zapomnianych postaciach, miejscach i wydarzeniach, które – choć pozornie lokalne – wpłynęły na historię nie tylko naszego regionu. To nie tylko opowieść o buntach i strajkach, lecz także (a nawet przede wszystkim) hołd dla Ślązaków i Ślązaczek, którzy nie zginali karku.